Tak… Od czasu do czasu zdarza się tak, że w moje ręce wpadnie książka, którą nie bardzo potrafię sensownie opisać.
Generalnie nie ma się do czego przyczepić. Bogaty język, plastyczne opisy, dość skomplikowana, ale składająca się w całość fabuła. Zatem z czystym sumieniem „Bielszy odcień śmierci” to bardzo poprawny kryminał.
Tym co mnie rozczarowało, było ciągłe balansowanie autora na granicy napięcia. Czytając tą książkę odczuwałem mocne pragnienie, aby wreszcie stało się to coś…. Coś co cały czas w podszeptach obiecywał autor. Niestety ten moment nie nastąpił. W efekcie, może poza zbyt fantazyjną końcówką, całość osiągnęła dość płaski (co nie znaczy, że niski) poziom. Dodatkowo bardzo liczyłem na wątek Pani psycholog, który okazał się może i istotny dla sprawy, ale pani równie dobrze mogła być kucharką, albo sprzątaczką – to, że autor zrobił z niej psychologa to chyba tylko zabieg marketingowy, bo nie przeprowadziła ani jednej wyczerpującej rozmowy z którąkolwiek z osób występujących w roli pacjentów – taki psycholog figurant.
Ogólne wrażenia niezłe, jednak nie korci mnie, aby chwycić Miniera od razu po raz drugi. Wg mojej oceny, ta książka nie ma ani wyraźnego pazura, ani polotu. Jest zawieszona gdzieś w próżni pomiędzy akcją a emocją.
P.S. Za to okładka super – da się?
Ocena końcowa:
-
Pomysł
-
Język
-
Akcja
-
Emocje
Zbyt fantazyjne końcówki to chyba domena Miniera, bo Krąg cierpi na podobną przypadłość. Autor miewa też denerwującą manierę wyjaśniania czytelnikowi rzeczy oczywistych, ale ostatecznie lektura krzywdy nie robi. Z tym, że Nie gaś światła od dłuższego już czasu leży na półce (żona Miniera lubi), ale jakoś mi nie po drodze 🙂
Przy okazji, popracuj nad szablonem, bo dłuższy komentarz zachodzi na stopkę i wówczas nie można go opublikować.
Dziękuję za komentarze 🙂 Szablon poprawiony już 🙂